wagina logo

Przedmowa do "Monologów Waginy" Gloria Steinem

Pochodzę z pokolenia "rzeczy samej". Bo tymi słowy - wypowiadanymi rzadko, ściszonym głosem - kobiety z naszej rodziny określały wszystkie żeńskie narządy płciowe, wewnętrzne czy zewnętrzne.

Nie dlatego, że nie znały terminów "pochwa", "wargi sromowe", "srom" czy "łechtaczka". Przeciwnie, były z wykształcenia nauczycielkami, toteż miały zapewne lepszy dostęp do informacji niż większość rówieśniczek.
Nie można im też zarzucić, że były niewyzwolone lub "pruderyjne", jak same by to ujęły. Jedna moja babka zarabiała na życie pisaniem kazań - w których ani jedno słowo nie wierzyła - dla surowego Kościoła protestanckiego, a resztę dorabiała, grając na wyścigach. Druga była sufrażystką, pedagożką, a nawet działaczką polityczną, co w owym czasie napawało zgrozą wielu przedstawicieli jej żydowskiego środowiska. Matka była jedną z pierwszych reporterek w gazecie jeszcze przed moim urodzeniem. Zawsze szczyciła się tym, że wychowuje obie córki w bardziej oświeconym duchu, niż wychowano ją. Nie przypominam sobie, żeby używała gwarowych określeń z zakresu anatomii kobiecej, które brzmiałyby sprośnie bądź wstydliwie, za co jestem jej nad wyraz wdzięczna. Poniższy tekst jest najlepszym dowodem, że wiele córek obarczono większym brzemieniem.
Mimo to nie słyszałam terminów trafnych, nie mówiąc już o napawających dumą. Na przykład ani razu nie słyszałam słowa "łechtaczka". Dopiero po latach dowiedziałam się, że kobiety mają jedyny narząd w ludzkim ciele przeznaczony tylko do odczuwania przyjemności. (Gdyby taki narząd znajdował się wyłącznie w męskim ciele, wyobrażacie sobie, ile byśmy się o nim nasłuchały... i jak by go usprawiedliwiano?). Czy więc zaczynałam mówić, pisać, czy dbać o higienę osobistą, uczono mnie nazw kolejnych części ciała... oprócz tej jednej, pomijanej sfery. Byłam więc zdana na pastwę eufemizmów i sprośnych dowcipów ze szkolnego boiska, a następnie powszechnego mniemania, że mężczyźni, bądź jako kochankowie, bądź lekarze, wiedzą o ciałach kobiet więcej niż one same.
Po raz pierwszy zetknęłam się z duchem pogłębiania świadomości i swobody bijącej z poniższych kart, kiedy mieszkałam w Indiach kilka lat po studiach. W hinduskich świątyniach oglądałam lingam, symbole męskiego narządu płciowego, a także po raz pierwszy zobaczyłam joni, symbol narządów żeńskich: o kształcie kwiatu, trójkąta lub romboidalnego owalu. Dowiedziałam się, że przed tysiącami lat ten symbol otaczano znacznie większą czcią niż jego męski odpowiednik, a przekonanie to przeniesiono do tantryzmu, którego główna doktryna głosi, iż mężczyzna może osiągnąć spełnienie duchowe jedynie poprzez seksualną i emocjonalną więź z wyższą energią duchową kobiety. Ów dogmat, głęboko i szeroko ugruntowany, przetrwał nawet w niektórych późniejszych religiach monoteistycznych wykluczających kobiety, aczkolwiek większość przywódców duchowych głównych religii spycha go (do dzisiaj) na margines bądź traktuje jak herezję.
Na przykład gnostycy chrześcijańscy czcili Sofiję jako żeńskiego Ducha Świętego, a Marię Magdalenę jako najmądrzejszą z grona uczniów Jezusa Chrystusa. Buddyzm tantryczny wciąż naucza, że w sromie kobiecym mieszka buddyjskość. Sufijscy mistycy islamu wierzą, że fana, czyli ekstaza, jest dostępna tylko za sprawą Frawaśi, ducha żeńskiego. Szekina z mistycyzmu żydowskiego to odmiana Śakti, żeńskiej duszy Boga. Nawet Kościół katolicki zna odmiany kultu maryjnego, który skupia się bardziej na Matce niż na Synu. W wielu krajach Azji, Afryki oraz innych części świata, w których nadal czci się bogów nie tylko w męskiej, lecz również w żeńskiej postaci, na ołtarzach umieszcza się Klejnot w Lotosie oraz inne wyobrażenia lingi w joni. W Indiach hinduskie boginie Durga i Kali uosabiają siły joni nad narodzinami i śmiercią, tworzeniem i niszczeniem.
Po powrocie do domu zobaczyłam, jaka przepaść dzieli indyjski kult joni od tego, jak Amerykanki traktują własne ciało. Nawet rewolucja seksualna lat sześćdziesiątych zwiększyła jedynie liczbę kobiet dostępnych seksualnie dla mężczyzn. "Nie" lat pięćdziesiątych zostało wyparte przez stałe, gorliwe "tak". Dopiero działalność feministek lat siedemdziesiątych przyniosła nowe możliwości wykraczające poza dotychczasowy wybór między religiami patriarchalnymi a Freudem, między podwójną normą zachowań seksualnych a pojedynczą normą patriarchalnej /politycznej /religijnej władzy nad ciałem kobiety jako środkiem rozmnażania.
Symbolem owych początków jest żywe w mojej pamięci przejście przez "Dom kobiet" Judy Chicago w Los Angeles. Każdą salę stworzyła inna artystka. Właśnie tam po raz pierwszy zetknęłam się z symboliką kobiecą. (Na przykład kształt uznawany przez nas za serce - w swej symetrii znacznie bardzie; przypominający srom niż asymetryczny organ, którego nosi miano - jest zapewne szczątkowym żeńskim symbolem płciowym. Wieki męskiej dominacji zredukowały jego moc do wymiaru li tylko romantycznego.) Albo spotkanie w nowojorskiej kawiarni z Betty Dodson (poznacie ją na tych kartach), która starała się zachowywać jak gdyby nigdy nic, chociaż wiedziała, że elektryzuje przypadkowych słuchaczy swoim radosnym wyjaśnieniem masturbacji jako siły wyzwalającej. Albo przeczytanie na tablicy ogłoszeń w redakcji miesięcznika "Ms." wśród innych zabawnych napisów: JEST 10 WIECZÓR. CZY WIESZ, GDZIE JEST TWOJA ŁECHTACZKA? Jeszcze zanim feministki zaczęły nosić znaczki i koszulki z napisem MOC CIPY!, żeby przywrócić to zdewaluowane słowo, już widziałam powrót starożytnej mocy. W końcu indoeuropejskie słowo cunt [ang. cipa] pochodzi od tytułu Kunda lub Cunti nadawanego bogini Kali i ma ten sam źródłosłów co kin [krewny] oraz country [kraj].
W ciągu ostatnich trzydziestu lat feminizmem wstrząsnął przejmujący gniew, kiedy ujawniono prawdę o przemocy wobec kobiecego ciała, czy to w postaci gwałtu fizycznego, molestowania seksualnego w dzieciństwie, przemocy zabraniającej miłości lesbijskiej, fizycznego wykorzystywania kobiet, molestowania seksualnego, terroryzmu wobec swobody rozmnażania się czy międzynarodowej zbrodni w postaci okaleczania żeńskich narządów płciowych. Wyciągnięcie tych ukrywanych postępków na światło dzienne, nazwanie ich i obrócenie naszego gniewu w pozytywną działalność na rzecz ograniczenia przemocy i zagojenia ran ocaliło równowagę psychiczną kobiet. Z owej lawiny twórczej wyzwolonej przez energię ujawnionej prawdy powstała ta sztuka sceniczna i książka.

Kiedy po raz pierwszy poszłam zobaczyć Eve Ensler, prezentującą intymne opowieści zamieszczone poniżej - wybrane z przeszło dwustu przeprowadzonych wywiadów i przełożone na poetycki język teatru - pomyślałam: "Skądś to już znam. Taką podróż w rejony prawdy odbywamy od trzydziestu lat". Kobiety powierzyły jej swoje najintymniejsze przeżycia, od seksu po poród, od niewypowiedzianej wojny przeciwko kobietom po nową wolność miłości między kobietami. Z każdej stronicy bije moc mówienia rzeczy niedających się ująć w słowa - podobnie jak z kulis samej historii publikacji niniejszej książki. Pewien wydawca wypłacił Eve Ensler zaliczkę, po czym... poszedł po rozum do głowy i pozwolił ją zatrzymać autorce, byle zabrała swój utwór wraz z jego "ważkim" przesłaniem. (Dzięki Yillardowi za to, że opublikował wszystkie słowa kobiet - nawet w tytule.)


Wagina jak łyk wina. Rozkoszuj się nią ze znajomymi ekstatycznie, orgiastycznie.
4.9 na 5 na podstawie 205 głosów

Komentarze są obecnie wyłączone

  • Seks i antykoncepcja
    Nie pieszczoty, nie wyrafinowana gra wstępna, nie przystojny mężczyzna, a smrodek pewnego grzybka potrafi dać kobiecie orgazm. Ot tak, bez
    3
  • 1
  • / 1
  • Kultura przez duże "K"
    Wystrugać dildo na własny użytek czy zająć się chałupniczą produkcją sztucznych penisów? - Mając w rękach Dildomaker możemy łatwo nadawać różnym
    6
  • 1
  • / 1
  • Czasem traktowana jak odpowiednik penisa, ale nie ma z nim wiele wspólnego, nie pełni funkcji wydalniczych ani wydzielniczych. - Łechtaczka organ
    Anatomia i fizjologia kobiety
    30
  • 1
  • 1
  • / 1

Nasza WAGINA używa sobie na ciasteczkach. Jeśli Ci to nie przeszkadza kliknij