Człowiek posiada nieuniknioną tendencję do patrzenia na świat ze swojego własnego centrum. Dawne mity, ale i współcześnie spotykane stereotypy przekonują, że to właśnie my żyjemy w środku świata, jesteśmy narodem wybranym przez Boga, ludem cywilizowany, podczas gdy oni to sekciarze i barbarzyńcy. Ten etnocentryczny punkt widzenia pozwala nam trwać w przekonaniu, że zasady i normy obowiązujące w naszej kulturze są tymi właściwymi, najlepszymi, oczywistymi, bo podyktowanymi przez Boga i wspieranymi przez usankcjonowaną tradycję. To przekonanie nadaje sens naszemu życiu, wyborom, ukierunkowuje postępowanie i pozwala czuć się względnie bezpiecznie w otaczającej rzeczywistości. Nie można jednak nie zauważyć, że ogranicza naszą perspektywę widzenia.
Rolą antropologii jest burzenie owej bezpiecznej perspektywy oglądu. Jak stwierdza Dariusz Czaja: "Antropologia to przede wszystkim sztuka zdziwienia. To umiejętność 'bycia w' kulturze i jednoczesnego spojrzenia na nią 'z zewnątrz'. To opowieść o obcości swojskiego". Będąc antropologiem staram się nie przyjmować rzeczy "takimi, jakie są". Wiem bowiem, że "są takimi" tylko w naszej kulturze i tylko w naszym czasie. Każda z nich ma jednak swoją historię, a w innym kontekście kulturowym prezentuje się zgoła inaczej niż bylibyśmy skłonni uznać za oczywiste. Tak jest również z kobiecą seksualnością.
Wśród ludów pierwotnych seksualność jako taka, jak też nagość, były (a gdzieniegdzie nadal są) zazwyczaj uznawane za rzeczy o wiele bardziej naturalne i o wiele mniej wstydliwe, niż ma to miejsce w naszej kulturze. Jedną z najlepiej udokumentowanych relacji na temat życia seksualnego tzw. dzikich stworzył B. Malinowski - badacz Trobriandczyków z północno-zachodniej Melanezji. Autor stwierdza: "Na Melanezji nie ma ogólnego tabu seksu; naturalne funkcje nie są okryte zasłoną milczenia a już na pewno nie wobec dzieci [...] dzieci te biegają nago [...], ich funkcje wydalnicze traktowane są w sposób otwarty i naturalny [...] Dzieci w młodym wieku wprowadzają się nawzajem w praktyki seksualne, lub też rolę osób inicjujących pełnią ich nieco starsi koledzy. Oczywiście na tym etapie dzieci nie potrafią jeszcze dokonać pełnego aktu płciowego, ale zadawalają się różnego rodzaju zabawami [...] Rodzice absolutnie nie traktują tego jako czegoś nagannego [...] uważają te zachowania za naturalne. Co najwyżej żartują na ten temat między sobą, omawiając miłosne tragedie i komedie dziecięcego świata. Nie przyszłoby im nigdy na myśl mieszać się do nich czy okazywać niezadowolenie z ich powodu, o ile dzieci wykazują należytą dyskrecję, czyli nie odgrywają swych zabaw miłosnych w domu, lecz oddalają się w tym celu gdzieś do lasu". Młodzież trobriandzka, łącząca się w stosunkowo stabilne związki, miała zapewnione, usankcjonowane zwyczajem, stałe miejsca do spotkań i odbywania praktyk seksualnych. Bukumatula - domy nieżonatych mężczyzn i niezamężnych kobiet, znajdowały się na terenie wioski, a każdy z nich służył za mieszkanie kilku parom. W okresie badań Malinowskiego (1914-1920 r.) ilość tego typu budynków zaczęła drastycznie maleć ze względu na działalność misjonarzy, którzy potępiali przedmałżeńskie stosunki seksualne i próbowali wykorzenić je z kultury melanezyjskiej. Nie ma tu miejsca na szczegółowy opis niezwykle ciekawych zwyczajów życia erotycznego Trobriandczyków, którym Malinowski poświęcił przeszło 600 stron swojej książki. W kontekście prowadzonych tu rozważań wart podkreślenia jest jednak fakt, że, jak stwierdza etnograf, "w sprawach miłosnych kobieta trobriandzka wcale nie ma poczucia niższości wobec mężczyzny ani też nie stoi za nim w tyle w inicjatywie i samopoczuciu".